Cała prawda o szybkim brązie cz. II

Brąz z tubki

Redaktorzy niemieckiego czasopisma „ÖKO-TEST” przebadali 17 preparatów „samoopalających”, które między nami mówiąc, nie powinny nawet nosić miana „opalające”, ponieważ z opalaniem nie mają nic wspólnego. Dla takich preparatów słownik przewidział od lat funkcjonujące na rynku określenie: brązujące. Preparaty takie możemy podzielić na chemiczne oraz oparte na naturalnych składnikach. Testując tego typu kosmetyki, przebarwiające naszą skórę na brązowo, ograniczono się tylko do produktów, które można nabyć w ogólnodostępnych drogeriach oraz niektórych aptekach. „… niestety, w handlu znaleźć można wiele produktów, których nie możemy uznać za alternatywne dla naszej skóry, ponieważ zawierają one wiele substancji zapachowych powodujących alergie oraz składniki, które nie są dla naszej skóry obojętne, a nawet mogą być uznane za szkodliwe…” – tak brzmi notka prasowa umieszczona przed tabelą z wynikami testów.

Zapach nie zawsze obojętny 

Jedną z takich substancji jest kumaryna, chętnie stosowana w przemyśle perfumeryjnym, mydlarskim, tytoniowym i spirytusowym. Podczas badań na zwierzętach laboratoryjnych udowodniono, że powoduje ona marskość wątroby. Z tego powodu została ona niemal całkowicie wycofana z produktów spożywczych w Europie i USA. Dawniej kumaryna była masowo stosowana w wielu kompozycjach zapachowych, dzisiaj jej zastosowanie stoi pod znakiem zapytania. Istnieją podejrzenia, że przy pomocy odpowiednich środków znajdujących się np. w nowoczesnych preparatach kosmetycznych może ona przedostawać się również do organizmu przez skórę, powodując uszkodzenie wątroby. Jak bardzo jest groźna? Tego jeszcze nie wiadomo, ponieważ takich badań nie przeprowadzono. Przemysł kosmetyczny zapewnia jednak, że ilość, jaka mogłaby się przedostać przez skórę, nie przekracza dopuszczalnej dawki dziennej, z jaką nasz organizm jest w stanie sobie poradzić.

Źródło: zdrowe-opalanie.pl